Herbatka, dzwoneczki i otwór do wąchania Monika Undrych,    7 grudnia 2022

Ostrzeżenie: tekst zawiera treści drastyczne

Śmierć to nie koniec, czyli najgorsze, najdziwniejsze i najciekawsze rzeczy, które mogą przytrafić się twoim zwłokom

Mówi się, że jedyne rzeczy w życiu pewne to śmierć i podatki. O ile te drugie można ominąć będąc miliarderem, to najtęższe głowy ludzkości nie znalazły jeszcze sposobu, aby uniemożliwić nam podróż na drugą stronę. Dla wielu ludzi jest to wiadomość nad wyraz zasmucająca – śmierć oznacza bowiem koniec doświadczania przez nas piękna, jak i okrucieństwa życia. Warto jednak wiedzieć, iż kres naszego pobytu na ziemi (tej ziemi) nie oznacza koniec naszej historii. Nasze pozbawione życia zwłoki mogą się stać bowiem przyczyną często makabrycznych wydarzeń, jak i stać się sławniejsze niż my sami za życia.

W pierwszej części naszej podróży po owych zdarzeniach dowiemy się, dlaczego lustereczka jednak potrafią kłamać, dlaczego twoja trumna powinna być na wymiar oraz jak daleko potrafi zajść niemiecka myśl techniczna.

“Przedwczesny pochówek” teoretycznie nie zalicza się do rzeczy, które dzieją się z tobą po śmierci, inaczej w nazwie praktyka ta nie zawierałaby członu “przedwczesny”. Terminem tym określamy złożenie do grobu żyjącej jednak osoby, najczęściej na skutek błędu lekarskiego. Najstarsze wspomnienia o takich tragediach zawarte są już w średniowiecznych podaniach, czyli w czasach, kiedy ze względu na uboższy niż obecnie poziom medycyny nawet 10% grzebanych nieboszczyków tak naprawdę tymi nieboszczykami nie było. Jednak falę taphofobii, czyli lęku przed pochowaniem żywcem, obecną w Europie od XVII wieku do lat współczesnych zapoczątkowała jednak Angielka, która to przedwcześnie pochowana została nie raz, ale aż dwa razy.

Alice Blunden była kobietą z zamożnej rodziny, żyjącą wraz ze swoim kochającym mężem w Basingstoke, znajdującym się na południu Anglii. Sielankowe życie pani Blunden zostało niespodziewanie przerwane wskutek wypicia przez kobietę zbyt wielu filiżanek naparu z makówek. Narkotyczne działanie przedawkowanego trunku wprowadziło panią Blunden w stan zbliżony do śpiączki, nic więc dziwnego, iż zaniepokojona jej stanem rodzina wezwała do pani domu lekarza. Ten po krótkich oględzinach nestorki rodu stwierdził (jak się później okazało, niesłusznie) zgon na podstawie braku pary na lusterku podstawionym “denatce” pod nos. Co więcej, ten sam lekarz namówił rodzinę do odprawienia jak najszybszego pogrzebu, co nie dość, że było sprzeczne z wolą pana Blunden, który chciał pożegnać żonę przed jej złożeniem do grobu, a aktualnie był w podróży służbowej, to jeszcze poskutkowało dosłownym upychaniem denatki do trumny. Pani Blunden była bowiem kobieciną słusznych rozmiarów i gotowa trumna była na nią po prostu za mała. Dwa dni po pogrzebie dzieci bawiące się na cmentarzu wróciły do domu przerażone, gdyż według ich słów w okolicy grobu pani Blunden usłyszeć można było jęki i płacz, co jest wyjątkowo dziwną kwestią do narzekania po umyślnym zakłócaniu spoczynku zmarłym. Dzieci wraz z rodzicami poinformowały o zdarzeniu zarządcę cmentarza, który postanowił zająć się sprawą. Najwidoczniej miał jednak inne ważniejsze sprawy do załatwienia, gdyż grób bohaterki naszej historii postanowił sprawdzić dopiero po dwunastu godzinach, co i tak jest szybsze niż załatwienie czegokolwiek w polskim urzędzie. Zarządca również usłyszał prośby o wyciągnięcie nadchodzące ze świeżo wykopanego grobu, nakazał więc grabarzom wyciągnięcie trumny ze środka. Znajdująca się w środku pani Blunden oprócz ran po usiłowaniu wydostania się ze swojego drewnianego więzienia straciła również sporo energii, co spowodowało, zgadłeś czytelniku, ponowne utracenie przez nią przytomności. Nasz ulubiony kierownik cmentarza nie wezwał jednak lekarza, a stwierdził, że tym razem na skutek wyczerpania pani Blunden musiała opuścić ten świat na dobre. Oczywiście mylił się. Ponownie pochowana Angielka dostała jednak swojego własnego strażnika, który jak w przypadku Chrystusa miał poinformować władze o jej powrocie do życia. Strażnik ten również nie wywiązał się ze swojego obowiązku, jednak w jego przypadku powód był jeszcze ważniejszy niż boska interwencja - miał ochotę napić się piwa, wybrał się więc do pobliskiego baru. W tym samym czasie koszmar pani Blunden rozgrywał się na nowo, tym razem jednak miał skutek śmiertelny. Na szczęście ludzie odpowiedzialni za tę tragedię odpowiedzieli prawnie, a tak naprawdę to podczas rozprawy oskarżeni przez pana Blundena o zamordowanie jego żony mężczyźni zostali uniewinnieni, a cała odpowiedzialność spadła na niezawodny sposób wykrywania oddechu lusterkiem, który to jednak tym razem zawiódł.

Tragedia rodziny Blunden oraz spowodowana nią panika wśród społeczeństwa dotycząca przedwczesnego pochówku zaowocowała niesamowitymi wynalazkami, jakimi niewątpliwie były trumny bezpieczeństwa. Modeli takich trumien powstało ponad 30, z czego pionierami w tej sztuce byli Niemcy, jednak najsłynniejsze były te zaprojektowane przez Franza Vestera, Johna Krichbauma oraz Johanna G. Tabergera.

Pan Vester zaproponował innowacyjny tunel powietrzny, dzięki któremu pochowany miał możliwość zażyć świeżego, cmentarnego powietrza, jak i skomplikowany system alarmowy, składający się ze dzwonka i sznurka. W razie potrzeby należało pociągnąć za zwisający tuż nad czołem sznurek, a dzwoniący dzwonek wzywał pobliskich grabarzy do ruszenia ci na ratunek.

Trumna projektu Krichbauma dzięki konieczności poruszania specjalną kolbą w celu otrzymania źródła tlenu i obracająca znajdujący się na grobie metalowy walec skutecznie zniwelowała dwie największe wady dzieła Vestera, to jest zapach gnijącego ciała wydostający się spod ziemi za pomocą otworu wentylacyjnego oraz przypadkowego uruchamiania dzwonka w wyniku ruchów pośmiertlnych.

Taberger udoskonalił jedynie opcję z dzwonkiem, osłaniając go od wpływu deszczu oraz zwierząt (Vester sam wcześniej poradził sobie z wiatrem), jak i chroniąc nieboszczyka przed dostaniem się do środka owadów nekrofilnych. Pomimo całkiem sporego zainteresowania powyższymi pomysłami ludzi tak pochowanych można by policzyć na palcach jednej żywej ręki. Liczba ta już również nie wzrośnie - podziękujmy tutaj rozwojowi medycy oraz zakładom pogrzebowym!

Monika Undrych